Gimnazjum Nr 10 im. T. Kościuszki ul. Partyzantów 10A 35-234 Rzeszów tel. 17 748 27 70 NIP 813 30 08 430 |
Dzisiaj jest roku |
|
I miejsce w literackim konkursie zorganizowanym przez Teatr Maska w Rzeszowie |
13 października ruszyły próby do kolejnego spektaklu Teatru Maska pt. „Smoki” w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego. Z tej okazji Teatr ogłosił kolejny konkurs dla widzów. Tym razem zadanie nie było łatwe, trzeba było wykazać się talentem literackim. Aby wziąć udział w konkursie należało opisać jeden dzień z życia małego smoka w jego smoczej szkole. W konkursie wziął udział uczeń klasy drugiej — Piotr Cesarz, który napisał opowiadanie o objętości 1 strony A4 pt. „Szkoła przyjaźni”. Piotr otrzymał zaproszenie na specjalny pokaz premierowy 15 listopada, podczas którego odczytano listę zwycięzców oraz rozdano nagrody. Praca Piotra, która tak bardzo spodobała się organizatorom, zapewniła mu zwycięstwo - I miejsce. Kolejny raz w tym roku szkolnym gratulujemy Piotrowi, równocześnie życząc dalszych sukcesów!
Poniżej prezentujemy nagrodzone opowiadanie w całości:
„Szkoła przyjaźni” „Jestem Fego, Belfegor Ognisty Podmuch, smok z cesarskiej dynastii. Niczego się nie lękam, nie cofnę się przed niczym” – te słowa powtarzam sobie każdego dnia. Powtarzam je z uporem, bo chciałbym w nie uwierzyć. Chciałbym mieć taką pewność siebie. Zamiast tego zadręczam się wątpliwościami.
Do tej pory moje życie było proste. Chodziłem do szkoły dla maluchów. Moje jedyne zmartwienia dotyczyły zdobycia umiejętności plucia ogniem, straszenia rykiem i sprawnego latania. Prędzej czy później każdy smok się tego uczył. Ale tej jesieni wszystko się zmieniło. Skończyłem 114 lat i wysłano mnie do szkoły z internatem. Teraz nauka bardziej przypomina samodzielne studia. Nowi koledzy i nauczyciele – nawet nie są tacy źli, to ja tutaj nie pasuję. Naszą misją jest bronić skarbów ziemi przed ludźmi. Smocza nauka głosi, że to okrutne i bezmyślne stworzenia, które niczego nie szanują. Są naszymi przeciwnikami i uczymy się, jak z nimi walczyć. A ja nie jestem tego wcale taki pewny…
Zdarzyło mi się któregoś dnia ćwiczyć znikanie na uliczkach starego miasta. To akurat potrafię bardzo dobrze, więc bez obaw często tam spaceruję. Kiedy się zmęczę, wskakuję na zabytkowy dach i zmieniam się w kamiennego gargulca. Mogę wtedy niezauważony obserwować ludzi przechodzących poniżej. Dostrzegłem wtedy bardzo smutnego chłopca. Był niewysoki i bardzo chudy. Pod jasną czupryną błyszczały zielone oczy. Na jego twarzy rzadko gościł uśmiech. Przeważnie przemykał się ulicami lekko zgarbiony jakby się czegoś obawiał. Nie odpowiadał na zaczepki, schodził innym z drogi, włóczył się bez celu. Nie wyglądał groźnie. Już raczej budził współczucie. Zaintrygowała mnie jego tajemnica – chciałem się dowiedzieć, gdzie znika na całe dnie. Postanowiłem go śledzić. „Nic trudnego „ – myślałem – „w technikach tropienia jestem bezkonkurencyjny”. Myliłem się jednak. Kiedy weszliśmy na teren lasu, musiałem się zdrowo napocić, żeby za nim nadążyć. Chłopak szedł szybko i wybierał sobie tylko znane ścieżki. Wyglądało na to, że zna ten las jak własną kieszeń. Z trudem dotrzymywałem mu kroku. Gdyby nie mój węch, pewnie bym go zgubił. Wędrowaliśmy tak przez coraz gęstsze zarośla, raz pod górę, raz w dół, aż usłyszałem dźwięczny szum strumyka. Nagle, jakby ktoś odsłonił magiczną kurtynę, przed nami pojawiła się niewielka polana. Wysokie drzewa kończyły się tuż przy gładkiej skale i dalej rozciągał się miękki, zielony mech. Jasnowłosy usiadł na nim i westchnął. Usiadłem tuż przy kamieniu i z zaciekawieniem przyglądałem się z bliska „smoczemu wrogowi”. Nie wyglądał, ani nie zachowywał się tak, jak nas uczyli w szkole. Chciałem lepiej go poznać, więc coraz częściej przychodziłem za nim do lasu. Zdziwiło mnie to, że człowiek może kochać przyrodę. Niczego nie niszczył, nawet zwierzęta się go nie bały. Całymi godzinami coś czytał. Przynosił ze sobą różne książki, ale nie wiem o czym, bo nie znam ludzkiego pisma. Za każdym razem siadałem coraz bliżej. I tak mnie nie mógł zobaczyć, bo starałem się być niewidzialny.
Z każdym dniem przekonywałem się coraz bardziej, że ten człowiek nie jest ani okrutnym ani bezmyślny. Nie umiałem już o nim myśleć jak o wrogu. Zastanawiałem się nad tym, czy opowiedzieć innym smokom o swoim odkryciu. Zamyśliłem się i zamknąłem oczy.
- Wiesz, czasem trochę cię widzę. Mocne słońce odbija się od twoich łusek i wtedy jesteś jak smuga złotego światła… - usłyszałem cichy, dźwięczny głos. Tego się nie spodziewałem! Serce próbowało wyskoczyć mi ze smoczej piersi!
- Tak często tu razem siedzimy, a ja nic nie wiem o tobie. Mam na imię Yanek, a ty? – popatrzył mi prosto w oczy. Lekki uśmiech i nadzieja w głosie stopiły moje obawy.
Od tej pory zaczęła się nasza niezwykła przyjaźń. Ale to już zupełnie inna opowieść…
Opracowanie: Monika Konefał
|